Wojciech Kalwat
BANKI I PIENIĄDZE W EPOCE NOWOŻYTNEJ.
OD GROSZA DO TALARA
System groszowy funkcjonował w Polsce do trzeciego rozbioru. Oczywiście z biegiem czasu
grosze ulegały deprecjacji, a wraz z ich osłabianiem i zmniejszaniem w nich zawartości srebra, przestały
odpowiadać obrotowi wielkotowarowemu. Konieczne było wprowadzenie monety grubej. W początkach
XVI wieku w Czechach rozpoczęto bić duże, srebrne monety – jachimowskie guldeny, które z czasem
zaczęto zwać talarami. Stanowiły one wzór dla innych krajów europejskich, które rozpoczęły emisję
podobnych monet. W Polsce pierwszego talara wybito w mennicy toruńskiej w 1533 roku. Od tej pory
zadomowiły się one nad Wisłą i były wytwarzane aż do czasów Księstwa Warszawskiego.
Talar miał stanowić srebrny odpowiednik złotego dukata, czyli uniwersalnej monety o stałym
ciężarze, zawartości złota i wartości. W Polsce mimo prób produkcja dukatów ruszyła dopiero w XVI
stuleciu. Ich emisja nigdy nie była na tyle duża, by zaspokoić potrzeby rynku krajowego, toteż w obiegu
pozostawały liczne monety obce. Prawdziwym zaś symbolem tamtych czasów był niderlandzki dukat
zwany dukatem z kratką. Nazwa wywodzi się stąd, że na rewersie był umieszczony w kratce
czterowierszowy napis: „MO ORD/PROVIN/FOEDER/BELG AD/LEG IMP” (moneta złota zjednoczonych
prowincji Belgii wedle prawa imperialnego). Niderlandzki dukat był więc dominującą w Rzeczypospolitej
monetą złotą – pieniądza krajowego było zdecydowanie mniej. Określenie „czerwony złoty” odnosiło się
zarówno do dukata polskiego, jak i do niderlandzkiego; wzięło się ono od odrobiny miedzi dodawanej do
monety, która nadawała monecie twardości oraz zabarwiała ją na czerwony kolor.
Złote, dukaty, tymfy, boratynki
W Rzeczypospolitej w określaniu wzajemnych zobowiązań używano pojęcia „złoty polski”, który stanowił
przez długi czas nie tyle realną monetę, co jednostkę obrachunkową oznaczającą wartość dukata w
groszach. Na sejmach piotrkowskich w latach 1493 i 1496 postanowiono, że cena jednego florena, czyli
monety złotej, na wieczne czasy będzie wynosić 30 gr. „Wieczne czasy” okazały się nader krótkie, bo już
w 1505 roku sejm podniósł cenę złotej monety do 32 gr, a później stopniowo się zwiększał. Ustalony pod
koniec XV wieku ustawowy równoważnik wartości dukata utrzymał się jako jednostka obrachunkowa.
Odtąd aż do XIX wieku złoty polski równał się 30 gr. Dukat zaś, którego wartość ustalał rynek i wzajemny
stosunek złota do srebra oraz obniżanie zawartości srebra w monetach zdawkowych, zyskał miano
czerwonego złotego.
Złoty zyskał formę fizycznej monety dopiero za panowania Jana II Kazimierza, co było wynikiem nagłej
potrzeby ratowania państwowego skarbu i konieczności spłaty zadłużenia wobec wojska. Pierwsze
polskie złotówki określano mianem tymfów – od nazwiska Andrzej Tymfa, pomysłodawcy emisji tych
monet, dzierżawcy mennic królewskich. Na tej monecie widniał nominał 30 gr, jednak ze względu na
niską zawartość srebra jej wartość wynosiła 12–18 groszy. W XVIII stuleciu monety złotowe
funkcjonowały w mennictwie Augusta III oraz Stanisława Augusta.
Niełatwy system wykorzystujący grosze, talary i dukaty uległ jeszcze większemu skomplikowaniu w
drugiej połowie XVII stulecia. Przyczyną było zalanie rynku pieniężnego szelężną monetą miedzianą,
potocznie zwaną boratynkami. Olbrzymia inflacja doprowadziła nie tylko do deregulacji rynku
pieniężnego, lecz także konieczności wyrażania wartości w monecie pełnowartościowej i
podwartościowej. W ten sposób w praktyce funkcjonowały dwa systemy walutowe. Uporządkowaniem
chaosu monetarnego zajął się sejm koronacyjny z 1676 roku. Olbrzymie ilości podwartościowego
pieniądza doprowadziły do posługiwania się podwójnym systemem obliczania pieniędzy. Sumy
przeliczano na monetę dobrą (moneta bona) i monetę obiegową (moneta currens). Pierwsza to ta, którą
bito do lat sześćdziesiątych XVII wieku, drugą były zwłaszcza tymfy i boratynki. Ustalono więc wzajemne
relacje pomiędzy pieniądzem srebrnym a miedzianym. 100 zł w monecie srebrnej miało stanowić
odpowiednik 170 złp w szelągach, wkrótce jednak cena wzrosła do 200 złp. Z kolei na sejmie niemym
1717 roku ustalono wartość tymfa – wtedy określanego już mianem orta – na 18 gr srebrnych lub 38 gr
miedzianych. Zachowano przy tym 30-groszowego złotego polskiego, który na powrót stał się wyłącznie
jednostką obrachunkową.
Wyderkafy i nie tylko
W epoce nowożytnej średniowieczna doktryna potępiająca lichwę znacznie osłabła. Choć
rozwijały się instytucje bankowe i domy kredytowe, to jednak nie zanikła, ogrywała znaczącą rolę w
stosunkach kredytowych w Rzeczypospolitej. Mimo zakazu i napiętnowania udzielaniem kredytu prócz
Żydów trudnili się także chrześcijanie. Warto nadmienić, że udzielaniem pożyczek zajmowały się także
instytucje kościelne, zwłaszcza klasztorne. Posiadały one znaczne zapasy gotówki, której tak brakowało
na rynku. Domy zakonne nie pożyczały jednak na procent, lecz pod zastaw majątków ziemskich – taka
forma czerpania zysków była dozwolona przez Kościół.
Rozwój stosunków gospodarczych spowodował, że część ludności posiadała nadwyżki kapitałów.
Część lokowano w różnorakie przedsięwzięcia handlowe związane z nabyciem dóbr ziemskich czy
miejskich. Część wolnej gotowizy trafiała jednak na rynek w formie kredytu. Udzielali go w zasadzie
wszyscy, którzy dysponowali takim kapitałem. Instytucja kredytu znana więc była w zasadzie w każdej
wsi, miasteczku i mieście, a zawarcie pożyczki zapisywano w księgach ziemskich, miejskich czy
wiejskich. Określano wysokość oraz czas trwania pożyczki. Tu lichwa nie mogła być zastosowana,
pożyczki takie były jednak udzielane pod zastaw ruchomości bądź nieruchomości, co miało formę prawa
zastawu. Ten dzielił się na dwie formy: Pierwsza – z dzierżeniem polegała na przejęciu dóbr (wiejskich
bądź miejskich) przez wierzyciela do czasu spłacenia pożyczki, czerpiąc przy tym pełnię pożytków z
dóbr. W przypadku drugiej – bez dzierżenia – majątek pozostawał w ręku dłużnika, a pożytki z dóbr szły
na spłatę długu. Nieuiszczenie długu w terminie oznaczało w gruncie rzeczy wyzbycie się części dóbr,
które w tym wypadku tylko nominalnie podlegały właścicielowi. W prawie miejskim sankcją za
niespłacenie pożyczki był areszt. Prosty kredyt pod zastaw nieruchomości czy ruchomości funkcjonował
także na wsi. Udzielali go zarówno zamożni chłopi, jak i właściciele wsi. Pożyczki szły na cele
konsumpcyjne, inwestycyjne oraz wcześniej zaciągnięte długi. W grę wchodziły także sytuacje losowe.
Rozpowszechnioną formą kredytu był tzw. wyderkaf – w zasadzie kupno renty. Kredytobiorca
zapisywał określoną kwotę na rzecz kredytodawcy na swych dobrach i od tej kwoty płacił coroczny
procent (5–8 proc.), pozostawał przy tym właścicielem i użytkownikiem dóbr. Wyderkaf można było
spłacić w każdej chwili, choć praktyki dowodzą, na ogół był on długotrwały.
Wyderkafy, które były zgodne z nauką Kościoła o zakazie pobierania lichwy – wszak nie chodziło
o pieniądz, ale pożytek z ziemi – z powodzeniem stosowano od średniowiecza przez całą epokę
nowożytną. Tą formę udzielania kredytu pochwalał uznany teoretyk, jezuita Marcin Śmiglecki w swym
traktacie ekonomiczno-etycznym z 1596 roku (wielokrotnie wznawiany) O lichwie y o wyderkach,
czynszach, spolnych zarobkach, naymach, arendach, y o samokupstwie krotka nauka, piętnując przy tym
działalność lichwiarzy.
Mimo zakazów kredyt udzielany przez chrześcijan, oparty na oprocentowaniu zaczął się rozwijać
od XIV–XV wieku. Stopa kredytowa była wysoka, ale daleko niższa niż u bankierów żydowskich.
Uprawiali go głównie kupcy bankierzy. Czasem była to działalność dodatkowa, czasem bankierstwo
stanowiło jedną z głównych gałęzi gospodarczej aktywności. Tak było w przypadku alzackiej rodziny
Bonerów. Dorobiwszy się majątku, stali się głównymi bankierami ostatnich Jagiellonów, a także szlachty i
mieszczan. Wzorem wielu ówczesnych rodzin bankierskich nabywali dobra ziemskie i zadbali o
przyznanie tytułu szlacheckiego, zmieniając przynależność stanową. Podobnie było z rodziną Orsettich.
Działalność Bonerów skupiała się wokół dworu królewskiego i Krakowa, będącego centrum
gospodarczym ówczesnej Polski. Kolejne znaczne firmy kupiecko-bankierskie rozwijały się w silnych
miastach: Poznaniu, Lwowie czy ośrodkach pruskich: Toruniu, a zwłaszcza Gdańsku. Kapitał obracano
na kontrakty kupieckie, a także cele zbytkowne. Udzielali go zamożni kupcy oraz instytucje miejskie i
kościelne. Pierwszym znanym i bardziej znaczącym bankierem był Hans Bolis, który trudnił się
udzielaniem pożyczek pod koniec XV stulecia. Oferował on procent od depozytów, które następnie
przekształcał w pożyczki.
Finansowa rola Gdańska rosła proporcjonalnie do wzmacniania pozycji gospodarczej i handlowej tego
miasta. Nad Motławą było najwięcej kapitału, który mógł być przeznaczony na kredyt. Ilość pieniądza i
podaż na kredyt pozwalał obniżyć stopę kredytową wokół tego miasta. Tu także wykształcił się
specyficzny sposób pożyczania pieniędzy a conto na poczet przyszłych zbiorów zboża. Z takiej formy
pożyczki korzystała szlachta dostarczająca zboże do Gdańska i innych miast handlowych.
Banki pobożne
Wraz z rozwojem gospodarczym zmieniało się podejście do pieniądza i instytucji kredytu. Co
prawda jeszcze Marcin Luter potępiał lichwę, którą uważał za największe nieszczęście narodu
niemieckiego, ale już Jan Kalwin dopuszczał pożyczanie pieniędzy na procent, wszakże z
zastrzeżeniem, że ma być on sprawiedliwy, czyli taki, jakiego maksymalną granicę wyznacza limit
wyznaczony przez władze. Także myśliciele katoliccy zaczęli dopuszczać możliwość zarabiania na
pieniądzu.
W odpowiedzi na wysokooprocentowany kredyt żydowski i działalność lichwiarzy chrześcijańskich
zakładano specjalnych instytucje kościelne – banki pobożne (montes pietatis). Zaczęły one powstawać
pod koniec średniowiecza. Pierwszą tego typu instytucję założyli w 1462 roku w Perugii dwaj
franciszkanie – Jan Kapistran i Bernard z Sienny. Było to towarzystwo dobroczynne, przekształcone z
czasem w bank pobożny. Widząc potrzebę kredytu i jego nadmierną cenę, franciszkanie stworzyli
instytucję udzielającą taniego kredytu, oprocentowanego maksymalnie do 10 proc. rocznie. Fundusze
pochodziły z zasobów instytucji kościelnych, bractw religijnych i wpłat ich członków. Na ziemiach polskich
idea banków pobożnych zadomowiła się dopiero od czasów Piotra Skargi. Ten przedsiębiorczy jezuita w
marcu 1587 roku uruchomił w Krakowie pierwszego tego typu instytucję. Wykorzystał działające już
Bractwo Miłosierdzia, do którego należała ówczesna elita społeczna z królem Zygmuntem III na czele.
Bank udzielał nieoprocentowanego lub niskooprocentowanego kredytu do wysokości do 50 zł polskich na
rok.
Sukces banku spowodował, że podobne instytucje zaczęły działalność w innych miastach
Rzeczypospolitej. Sam Skarga traktował to przedsięwzięcie gospodarcze jako oręż walki z lichwiarzami i
Żydami. Możemy się o tym przekonać, czytając drugie kazaniu o miłosierdziu: Żydowie na tym są, u
których ubogim wiele zastaw w lichwie ginie. Lecz chrześcijanie drudzy gorszy są i łakomszy, i zmów
wiele mają z Żydami, na ciężkie łupiestwo braciej swojej – głosił kaznodzieja.
Inicjatywa banków pobożnych przeżyła swego założyciela. Te prowadzone przez jezuitów
instytucje kredytowe przetrwały do kasaty zakonu jezuitów w 1773 roku. Odpowiadały one na potrzebę
kredytu wśród uboższej ludności. Ograniczony zakres działania oraz niewielkie kapitały i pożyczki nie
pozwalały jednak przekształcić w nowoczesne przedsiębiorstwa bankowe.
Kredyt dalej był więc zaspokajany przez specjalizujące się w tym spółki żydowskie oraz miasta, a
także prywatnych kredytodawców, którzy posiadali akurat nadwyżkę kapitałów. Dla przykładu może tu
służyć kredyt udzielony przez królową Bonę Sforzę Filipowi II hiszpańskiemu w wysokości ok. 430 tys.
dukatów w złocie. Pożyczka ta była zabezpieczona na dobrach Królestwa Neapolu. Mimo starań
Zygmunta Augusta sumy neapolitańskie, bo tak nazwano tę pożyczkę, nie zostały spłacone. Kredyty
zaciągali także polscy władcy. Pożyczali kupcy finansiści i miasta, licząc zarówno na zwrot z zyskiem, jak
i na przywileje polityczne i gospodarcze. Ostatni Jagiellon na polskim tronie był wierzycielem finansistów
krakowskich, gdańskich i szczecińskich. Z kolei wiecznie zadłużony Władysław IV Waza tylko Jerzemu
Hewelke w 1637 roku był winien pokaźną sumę ponad 1 mln zł.
Na uwagę zasługuje tutaj kredytowanie z własnej szkatuły przedsięwzięć politycznych, zwłaszcza
finansowania wojska, przez wysokich urzędników państwowych. Przykładem niech będzie działalność
hetmana Jana Sobieskiego.
Stosunku bankowe i kredytowe w epoce nowożytnej, zwłaszcza po okresie zniszczeń wojennych
z połowy XVII wieku, należy uznać za anachroniczne. Tak określał je Bernard O’Connor, irlandzki lekarz
nadworny Jana III. Niezwykle krytycznie ocenił on stan polskiej gospodarki, w szczególności monetarnej.
Polaków określił jako niezwykle łasych na pieniądze, ale niepotrafiących o nie zadbać. Napływająca
przez Gdańsk moneta, która była zapłatą za produkty rolne i leśne, była zaś przeznaczana nie na
inwestycję, ale na konsumpcję. To w połączeniu ze słabością systemu monetarnego, niewielką ilością
monety krajowej i zalewem obcego pieniądza oraz niszczycielskimi skutkami wojen czyniło z
Rzeczypospolitej kraj zacofany gospodarczo. Efektem była także archaiczna już wówczas forma
udzielania kredytu. Najpierw trzeba zauważyć – pisze w swej Historii Polski O’Connor – że nie używa się
tu skryptów dłużnych i obligacji – kiedy jeden pan pożycza od drugiego, obciąża hipotekę własnych ziem
bądź wiosek, a kiedy pożyczają oni od handlarzy lub kupców, zawsze oddają coś w zastaw, płacąc poza
tym zgodnie z prawem ziemskim 14 proc. odsetek. Ale jeżeli pożyczona w ten sposób suma nie zostanie
zapłacona w wyznaczonym czasie, wówczas wierzyciel może dysponować zastawem bez żadnych
wyjaśnień.
Artykuł na zasadach i Creative Commons CC BY Uznanie autorstwa 3.0 Polska






Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra”



